20 lat w Unii Europejskiej
Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa. 1.05.2024
Autor: Tomasz Cukiernik
Pod koniec 2023 roku w Polsce nastąpiła zmiana z rządu umiarkowanie prounijnego na skrajnie prounijny. W takiej sytuacji media jeszcze mocniej powinny się skupić na wskazywaniu i rozpowszechnianiu prawdziwych informacji na temat tego, jak wygląda członkostwo w Unii Europejskiej, co się z nim wiąże i jakie czekają nas perspektywy. Z jednej strony powinny uświadamiać społeczeństwo w tych kwestiach, a z drugiej – piętnować szkodliwe dla Polski działania skrajnie prounijnego rządu, który jako zaciekły wykonawca rozkazów z Brukseli coraz bardziej dociska nam śrubę i ogranicza suwerenność.
Najnowsze przykłady to zgoda na nowe unijne podatki czy przystąpienie Polski do Prokuratury Europejskiej. W tym kontekście absolutnym skandalem jest wypowiedź wiceminister klimatu Urszuli Zielińskiej, która w styczniu 2024 roku stwierdziła na forum w Brukseli, że Unia Europejska – w tym Polska – „musi absolutnie przyjąć ambitne cele i musimy przyjąć cel redukcji emisji o 90 proc.”. Co więcej, ta polityk rządzącej koalicji popiera unijny cel w postaci tzw. neutralności klimatycznej do 2050 roku. To stanowisko, które można określić jako nadgorliwy fanatyzm, mocno uderza w polski interes gospodarczy, bezpieczeństwo energetyczne i żywnościowe oraz polską rację stanu. Bez samodzielności w tych dziedzinach nasz kraj pozbywa się fundamentów niezależności państwowej.
Dyskryminacja polskich firm
Polska, przystępując do Unii Europejskiej, miała uczestniczyć w jednolitym rynku na równych zasadach i prawach. Tymczasem dzieje się odwrotnie. To zachodnioeuropejskie firmy bardzo mocno inwestują w Polsce i zarabiają na tym gigantyczne pieniądze, jednocześnie uzyskując od polskich władz samorządowych ulgi podatkowe. W efekcie silniejsi kapitałowo Niemcy, Francuzi, Duńczycy, Portugalczycy przejęli niemal cały handel detaliczny. Polskie władze nie mogą zaś nic z tym zrobić, bo w Unii rynek jest wspólny. Gdybyśmy cokolwiek próbowali zmienić, to takie decyzje zostałyby natychmiast zaskarżone do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej pod argumentem łamana unijnych traktatów i prawa wtórnego.
A czy polskie firmy mają identyczną sytuację i możliwość działania na rynkach zachodnich? Nie. Tamtejsze władze – zarówno centralne, jak i lokalne – nie tylko nie ułatwiają im prowadzenia działalności gospodarczej, ale ją utrudniają na różne sposoby. Stosowane są bariery formalnie (standaryzacja, zezwolenia, kwoty kabotażowe, regulacje środowiskowe), półformalnie (nękające kontrole państwowych inspekcji) i nieformalnie (kampanie przeciwko polskim produktom, czarny pijar).
Mało tego, sama Unia Europejska stoi zwykle po stronie zachodnioeuropejskich koncernów i również wprowadza bariery dla firm z tzw. nowej Unii na rynku zachodnim, np. w branży transportowej. Kiedy okazało się, że sprawniejsze polskie firmy zdobyły tamtejszy rynek, to pojawił się pakiet mobilności, który miał je ograniczyć lub wyeliminować poprzez unijny interwencjonizm. Kiedy polski przemysł meblowy zaczął masowy eksport na zachód Europy, wymyślono Strategię Leśną 2030, która może wyłączyć z działalności gospodarczej nawet 40 proc. lasów Polski oraz inicjatywę LULUCF, która doprowadzi do ograniczenia podaży drewna.
Jednak to wszystko to i tak niewielkie uciążliwości w świetle faktu, że Unia Europejska swoją polityką bez pardonu niszczy całe sektory naszej gospodarki. Już nie tylko górnictwo węglowe, energetykę, ciepłownictwo, hutnictwo i usługi transportowe, ale także branżę automotive, przemysł papierniczy, rolnictwo czy rybołówstwo oraz przetwórstwo rybne.
Unijna polityka klimatyczna powoduje, że dramatycznie spada produkcja stali w Polsce (w 2023 roku o 15 proc.), podczas gdy jej import rośnie. W wyniku unijnych regulacji dotyczących emisji spalin tylko w 2024 roku zlikwidowane zostaną trzy duże fabryki motoryzacyjne: należąca do koncernu Stellantis fabryka silników w Bielsku-Białej (dawny zakład Fiata), fabryka autobusów Volvo we Wrocławiu oraz fabryka Scanii w Słupsku. Zielona rewolucja w motoryzacji wpłynie na likwidację 52 tysięcy miejsc pracy w Polsce – o czym alarmują związki zawodowe Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
Dalej: tak jak w przypadku tzw. pakietu mobilności zachodnie kraje Unii lobbowały, by sztucznie ograniczyć konkurencyjność firm transportowych z naszej części Europy, tak samo na wniosek francuskich producentów Bruksela planuje znacznie ograniczyć nieszkodliwą i sprawdzoną, stosowaną przez polską branżę przetwórstwa rybnego technologię stiffeningu, w celu pozbycia się niewygodnej dla Francji konkurencji. Branża ta zatrudnia kilkanaście tysięcy osób, a wartość eksportu łososia z Polski sięga 2,5 mld euro rocznie.
Ile dotacji w inwestycjach?
A co z funduszami unijnymi, o których tylko mówią eurokraci? Są one zdecydowanie przereklamowane. Więcej dotacji z Unii Europejskiej oznacza większą władzę polityków i urzędników, większe uzależnienie od Brukseli, większy interwencjonizm państwowy, większe zakłócenia na rynku i nieuczciwą konkurencję pomiędzy podmiotami gospodarczymi, większe wydatki i zadłużenie publiczne, większe marnotrawstwo pieniędzy Polaków, większą korupcję… To wszystko z kolei wpłynie na mniejszą efektywność gospodarki, a przez to zwolni wzrost dobrobytu i bogactwa. Jednak – co wydaje mi się niewiarygodnie bulwersujące – propaganda medialna i polityczna jest tak silna, że większość Polaków naprawdę myśli, że dobrobyt naszego kraju bierze się z unijnych dotacji, a Bruksela wprowadza u nas porządek. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie.
Mało tego, pieniądze z UE są częściowo polskie. Do 2023 roku wkład unijny w ramach krajowych i regionalnych programów operacyjnych wyniósł 737 mld złotych, a współfinansowanie krajowe – 489 mld złotych. Ale z tych 737 mld złotych 362 mld złotych to pieniądze polskie, bo tyle wyniosła składka do UE. Czyli wkład pozapolski to zaledwie 375 mld złotych (zaledwie 1 proc. polskiego PKB w tym czasie!). Czyli te wszystkie unijne projekty i inwestycje Unia Europejska sfinansowała w mniej niż jednej trzeciej (30,5 proc.), a w ponad dwóch trzecich (69,5 proc.) to były pieniądze polskie! Sami żeśmy sobie sfinansowali te wszystkie mniej i bardziej potrzebne projekty i inwestycje „unijne”, przy których stoją propagandowe tablice z gwiazdkami na niebieskim tle!
Jeszcze gorzej wygląda sytuacja, kiedy spojrzymy na relację unijnych „inwestycji” do wszystkich inwestycji w Polsce. Kłamstwem jest też to, że gdyby nie unijne dotacje, to nie byłoby w Polsce większości inwestycji. Otóż według danych GUS wszystkie inwestycje w Polsce w latach 2004–2022 wyniosły 6,3 bln złotych, podczas gdy łączna wartość dotacji netto (po odjęciu składki) w tym czasie sięgnęła ok. 155 mln euro, co przy kursie 4,2 daje 651 mld złotych. Oznacza to, że wartość prywatnych i publicznych inwestycji w Polsce w omawianym okresie była niemal 10 razy (!) wyższa niż to, co uzyskaliśmy z tytułu unijnych dotacji, a przecież całość funduszy unijnych NIE IDZIE na inwestycje. To ile idzie?
W 2019 roku Jerzy Kwieciński, ówczesny minister inwestycji i rozwoju, pochwalił się na Twitterze, że wartość inwestycji z dofinansowaniem Unii Europejskiej w Polsce to już 400 mld złotych (chodzi o same inwestycje, nie o wartość wszystkich projektów unijnych). Nawet biorąc pod uwagę fakt, że dotyczy to długiego 15-letniego okresu, kwota ta może oczywiście niejednemu zawrócić w głowie. Jednak jeśli dobrze policzymy, jak to wygląda w relacji do PKB czy nawet w relacji do ogólnej wartości inwestycji w tym czasie w Polsce, to pieniądze z Brukseli na inwestycje są sumą, której brak trudno byłoby w ogóle zauważyć. Tym bardziej że tylko około jedna trzecia z podanej przez ministra Kwiecińskiego kwoty to realnie pieniądze pochodzące spoza Polski, a około dwie trzecie są to środki krajowe (współfinansowanie projektów, wkład własny i polska składka).
Policzmy: jedna trzecia z 400 mld złotych to 133 mld złotych. PKB Polski w tym okresie wyniósł około 23 bln złotych. Oznacza to, że udział pieniędzy pochodzących z Unii w polskich inwestycjach w tym okresie wyniósł zaledwie 0,6 proc. PKB Polski. Z kolei inwestycje w Polsce w latach 2004–2018 wynosiły średniorocznie 19,8 proc. PKB. Oznacza to, że pieniądze pochodzące z Brukseli stanowią w nich zaledwie 3 proc., czyli 97 proc. wartości inwestycji w Polsce zostało zrealizowanych za pieniądze POLSKIE! Żeby uświadomić skalę – gdyby przy inwestycjach bez dotacji unijnych stawiać takie same tablice z niebieskimi flagami, jak przy inwestycjach z udziałem dotacji unijnych, to tych tablic musiałoby być – UWAGA – 32 razy więcej!
Akcja Ewakuacja z UE
Na szczęście Polacy zaczynają się budzić. Od początku 2024 roku Polską wstrząsają wielkie antyunijne protesty rolników. Z kolei Fundacja Kampanii Społecznych rozpoczęła kampanię AkcjaEwakuacjaZeu, której celem jest uświadomienie Polaków, zmiana ich nastawienia do Unii Europejskiej oraz przekonanie, że większość utrudnień życia codziennego wynika z unijnych regulacji, które Polska musiała wdrożyć do swojego prawa. Problem nie dotyczy tylko życia prywatnego, ale i działalności przedsiębiorstw. Organizatorzy mają nadzieję doprowadzić w ciągu pięciu lat do zmniejszenia poparcia Polaków dla Unii z obecnych ponad 80 proc. do 50 proc.
– „Niestety, ludziom coraz trudniej będzie się żyło i prowadziło firmy w Unii Europejskiej i w Polsce, ale zadziała to na korzyść organizatorów kampanii. Winnego tej sytuacji, czyli Brukselę i jej oligarchów w Polsce, będziemy wskazywać palcem” – mówi organizator kampanii Mariusz Piotrowski.
W 2003 roku, czyli w ostatnim całym roku przed wejściem do Unii Europejskiej, Produkt Krajowy Brutto na osobę w Polsce wynosił 48 proc. średniej unijnej. Po 20 latach około 80 proc. Osiągnięcie takich statystyk zawdzięczamy nie tyle światłym decyzjom Brukseli, co bardziej naszej ciężkiej pracy i oszczędnościom. Stąd się bierze rozwój. Ale wynika to także ze stagnacji panującej w krajach tzw. starej Unii. Średnia rośnie tam bardzo powoli w związku z kryzysami finansowymi, lockdownem covidowym i ogólnym socjalizmem, a także z powodu wyjścia z Unii Europejskiej bogatej Wielkiej Brytanii i przystąpienia do bloku biednej Bułgarii, Rumunii oraz Chorwacji. Mimo to nadal jednak daleko nam do najbogatszych krajów Unii.
Nie ulega wątpliwości, że Polakom żyje się zdecydowanie lepiej niż dwadzieścia lat temu. Nastąpił duży postęp i wzrost bogactwa. Jednak jest to przede wszystkim nasza własna zasługa, a nie Unii Europejskiej. Nie zawdzięczamy tego eurokratom. To sami Polacy codziennie ciężko pracują na swój dobrobyt. Pytanie zasadnicze brzmi: o ile więcej mogłoby wzrosnąć bogactwo Polski, o ile więcej mogliby zarabiać Polacy, gdyby nie konieczność wdrażania unijnych regulacji i drenaż finansowy ze strony Unii Europejskiej? Odpowiedź jest bardzo złożona i zależałaby od wielu czynników, a szczególnie polityki inwestycyjnej, handlowej i podatkowej prowadzonej przez polskie władze.
Fragmenty nowej książki Tomasza Cukiernika pt. „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”.